Wczoraj przez prywatną głupotę usunęłam notkę o tym, co margott robiła w nocy.
Notka owa znalazła się, więc zamieszczam.
Poprzedniej nocy, o drugiej trzydzieści nad ranem, siedziałam w fotelu, gapiłam się w ekran monitora i układałam puzzle z "pełną świadomością", że brakuje przynajmniej połowy elementów (nie brakowało - ale każda wymówka dla bezsilności jest dobra, nie?), w efekcie powstał obrazek z ogromną dziurą, co ciekawe, mniej więcej w okolicach mojego serca. Ale nie nadinterpretujmy, broń bożole, co złego to nie my. W końcu nie od dziś wiadomo, że nie zawsze można mieć to, czego się pragnie, co nie znaczy, że życie od razu jest do niczego, prawda. Ba, zaryzykuję stwierdzenie, że życie jest jak pudełko czekoladek (no nie mówcie, że ktoś to już wcześniej powiedział, nie wierzę, Danusiu ;)))
Smak takiej czekoladki mam w ustach mniej więcej od wtorku rana, bujam w obłokach, chyba czas na zmianę. (tak, tak sobie mów margott, na pewno pomoże ;)))
Dzisiejsza noc upłynęła na dyskusjach wszelakich - począwszy od Miłosza - przez H. Jankowskiego - a skończywszy na Freddy'm (Koszmar z ulicy Wiązów) - przy czym ten ostatni był wbrew pozorom najwdzięczniejszym tematem.
A wogóle moi drodzy, to jesień idzie... ;)))
Miłego dnia ;)))