To właśnie określenie, w sposób idealny pasuje do współczesnych realiów (mania...). Przykłady są banalne (ale groźne): pieniądze, seks, narkotyki, kariera,...- ale w sumie to nie jest żaden banał, bo chodzi o nasze życie...
Oto nasze życie w kilku odsłonach:
-odsłona pierwsza: tu i teraz. Wszystko w najlepszym porządku: rodzina, dzieci, dom, samochód, przyjaciele, pies, dobra praca (i płaca), rezerwacja hotelu na urlop i konto w banku, nadto jasna perspektywa, że będzie się śniło i żyło, i sny spełniało - do samego końca.
-odsłona druga: pracy już nie ma (i płacy też). Rezerwację trzeba anulować i cały plan „bierze w łeb“. Konto w banku stopniało a zamiast snów pojawiają się koszmary... Co wtedy?
-odsłona trzecia: już nie tylko domu i samochodu nie ma, ale rodzinę tracisz. Sam zaczynasz poważnie chorować, czujesz się strasznie samotny. Gdziekolwiek pójdziesz, tam całujesz tylko klamkę lub oglądasz obojętne plecy przyjaciół... Co wtedy?
Nie wiem, czy bym potrafiła, mając na przykład 45 lat zmienić zawód ? Nie wiem, czy byłabym gotowa już jutro udać się do dalekiego kraju, by pomóc ludziom, gdyby okazało się to konieczne? Nie potrafilabym napewno pożegnać się bez żalu ze swoją doczesnością.
Prawdę powiedziawszy, to my się dopiero tego uczymy - obyśmy się okazali pojętnymi uczniami! A tymczasem właśnie ten ktoś lub to coś, z czego nie potrafimy (nie chcemy!) bezwarunkowo i natychmiast zrezygnować, jest faktycznie naszą manią. Czasami są to rzeczy małe: ulubiony obraz, fajny długopis, karnet na basen czy własna fryzura. Może to być potrawa, papieros czy... komputer. Może powiedzonko lub coś z wulgaryzmów... I czasami może być tak, że najłatwiej byłoby nam zrezygnować... z czegoś ważniejszego. Bo gdy mamy ochotę zrobić coś ulubionego: zająć się naszym hobby, obejrzeć najnowszy kinowy hit czy też kupić super-ciuch albo wystarać się o bilet wstępu na długo oczekiwaną imprezę - to nie żal nam ani pieniędzy, ani zachodu, ani czasu: idziemy „po trupach“. Ale gdy chodzi o rzeczy naprawdę istotne, to stajemy się dziwnie „oszczędni“, a nawet - skąpi (bo: marnujemy czas, bo nam to nie odpowiada, bo się ośmieszymy...).
Jest coś z tragi-farsy, coś z ludzkiego nieszczęścia i mega-bzdury w tym, że my ludzie zabiegamy o drugiego człowieka i lękamy się go, zabijamy się o grudkę złotego kruszcu lub zwitek zadrukowanego papieru czy też strzęp nieurodzajnej ziemi, a poddajemy się najważniejszym ideałom !!! Może tak jest prościej...? Ale co to znaczy - prościej? To nic nie znaczy, bo to my wymyślamy tych nowych „idoli“ i oddajemy im dobrowolnie władzę nad swym życiem. A jak przychodzi prawdziwy ideał, to plujemy w twarz i nie chcemy go zauważyć…naprawdę warto jest czasami nad tym przystanąć i pomyśleć…I może ktoś będzie się śmiać czytając ten tekst, ale ja coraz częściej mam wrażenie, że gdzieś coś tracę, gubię, że ciągle mijam się z czymś ważnym...ale czy tylko ja...?