takie sobie rozważania...
A więc mamy już luty. Matko, jak ten czas szybko mija. A my stale w biegu, gonimy ciągle za czymś, szukamy siebie, szukamy szczęścia, które bawi się z nami w chowanego…Tylko czy warto? Czy warto tak ciągle biec? Gdzieś to życie ucieka za szybko, jak woda trzymana w rękach…
A może żyjemy po to, by pewnego dnia zobaczyć piękny wschód słońca? Może po to, by potrzymać za rękę kogoś, kto płacze?
Może żyjemy po to, by nie odnieść sukcesu, nie zdobyć Mont Blanc, nie być nikim ponad, tylko po prostu być?...
Wciąż wybiegamy myślami w przyszłość mierząc się z wyzwaniami, stawiamy na piedestałach cele i ambicje, pragniemy i rozczarowujemy się. A może by tak przestać oczekiwać i najzwyczajniej w świecie cieszyć się oddychaniem, tym, że tyle jeszcze do zobaczenia, przeczytania, odnalezienia...?
Uczę się tego powoli, na nowo. Nie chcę szukać, chcę się stawać.
Podobno jesteśmy tym, o czym myślimy każdego dnia. Czym się napełniamy, tym jesteśmy. Próbuję być pogodzeniem. Oswajaniem się z tym, co wokół. Ból jest chyba najprawdziwszym z doświadczeń, cierpliwym nauczycielem.
A momenty ciszy pomiędzy huraganami dźwięczą w uszach jak symfonia.
Lubię symfonie…
Czy jest ktoś, kto tak myśli ???