zbieram się
Tytanicznym wysiłkiem zrobiłam dzisiaj wszystko co trzeba. Obiecałam sobie, że dam sobie czas, nie będę się spieszyć. Właściwie niczego nie byłam już pewna. Może jestem zbyt egzaltowana, może naiwna, ale jest we mnie takie coś, takie fale czegoś okropnie "tam na dole", złości, smutku, wściekłego nie dla świata, jakkolwiek by to nazwać... Czasami tak trudne do opanowania, że boję się samej siebie. Boję się, że następnym razem po prostu nie będę w stanie się opanować, wytłumaczyć sobie, że przecież normalnie zupełnie inaczej postrzegam świat. Teraz powoli zaczynam rozumieć, w czym rzecz. Na pewno nie w pogodzie, na która najchętniej spychamy wszystkie utrapienia. Tkwił gdzieś wewnątrz mnie taki wzorzec mnie samej, któremu usiłowałam sprostać. Ten wzorzec spełniał zawsze wszystkie oczekiwania. Oczekiwania rodziny, nauczycieli, znajomych... Gdzieś mi się to wszystko pogubiło, sama już nie bardzo wiedziałam, w co wierzyć, komu ufać. Co jest prawo, co lewo. Gdzie jest granica dobrego, a gdzie zaczyna się już złe. Hmm…chyba nie ufałam nawet sama sobie. Porównywałam się z innymi i za każdym razem wychodziłam na minus. Nie wiem, jak można pogodzić bycie w zgodzie ze sobą, z okrucieństwem i wyrachowaną polityką dnia codziennego. Nie umiałam tak i chyba nadal nie umiem. Stąd później albo dostawałam po dupie za własne emocje, albo warczałam na wszystkich, broniąc się, żeby ktoś nie ruszył tego miękkiego w środku. Nie przepraszam.
Powoli zbieram się. Jasne, że dam sobie radę. Zawsze dawałam sobie radę. Zresztą odkryłam coś zadziwiającego mnie samą. Wszystko to, na co miałam „alergię”, przestało mnie nagle obchodzić. To, co było bliskie, ciepłe, stało się nijakie i obojętne, nie wzbudza już żadnych emocji, nawet tych negatywnych. Twarze tak obojętne, że rozmyte, jak we śnie…sprawy, które istniały za bardzo…nagle stały się nieważne. I dobrze. I niech tak zostanie. Mam przecież prawo do spokoju, do własnego życia w które nikt mi nie będzie właził z brudnymi buciorami. Zresztą jest tylu ciekawych ludzi, których wcześniej nie dostrzegałam, godzinami, nawet nocami całymi mogę rozmawiać z tymi, których ja słucham i którzy mnie słuchają. Jedni są blisko, inni daleko, ale są i to jest ważne. Zabawne, bo odnajduję się w starej muzyce, której już nikt chyba nie słucha i nie pamięta i ja jej nie mam prawa pamiętać, bo mnie nie było na świecie jeszcze. Wieczorami albo spotykam się z przyjaciółmi, albo palę dużo papierosów , coś tam szkicuję brudząc się niemiłosiernie węglem, a żeby usnąć piję kawę, czytam Grocholę i nie obchodzi mnie, co kto o mnie myśli. Mam święty spokój, a to najważniejsze.